Październikowy felieton - „nordic plotting”
Bez trudu możemy zaobserwować, że nordic można postrzegać na dwa skrajnie odrębne sposoby. Zgodnie z pierwszym, nordic jest aktywnością sportową o ściśle określonych zasadach, która z czasem ma zyskać rangę dyscypliny sportowej. Jednak, według drugiej, nordic nie tyle jest walking, co plotting, czyli służy przede wszystkim naszej rekreacji, odprężeniu i pogawędce.
Trudno pogodzić ze sobą oba te spojrzenia. Ostatecznie dobrze, że wszyscy się ruszamy, uprawiamy sport i dbamy o kondycję.
Pewnym prostym organizacyjnym rozwiązaniem tego problemu jest tworzenie na zawodach kategorii profesjonalnych i nie – o krótszym dystansie, wówczas powstaje jednak trudność z jednakowym ocenianiem wszystkich zawodników, bo od tych, którzy chodzą na dystansach profesjonalnych powinno się wymagać więcej, czyż nie? I czemu ktoś, kto chce się sprawdzić na krótszym dystansie ma być postrzegany jako sportowiec nieco niższej rangi? Częściowo ten problem rozwiązuje organizowanie rajdów rekreacyjnych bez pomiaru czasu obok typowych zawodów – dla tych, dla których wynik nie jest aż tak ważny.
Niektórym pewnie wydawać by się mogło, że to sportowe, ostre spojrzenie na nordic walking, powinno być bardziej uprawnione (w końcu to sport!), ale w takim razie odmawialibyśmy prawa aktywnej rekreacji pod nordicowym szyldem tym, którzy chcą bezstresowego, poprawiającego kondycję i zdrowie ruchu – a więc tym, których jest najwięcej.
Niezależnie od tego, co najbardziej lubimy w nordic walking, czy trenujemy intensywnie, czy chodzimy trochę wolniej, trzeba pamiętać, że warto chodzić poprawną i pełną techniką, która pozwala wyciągnąć 100% korzyści zdrowotnych i kondycyjnych z marszu.
Tak wyewoluował właśnie „nordic plotting” – czyli traktowanie nordicu przede wszystkim jako okazji do pogawędek i plotek. Druga część tego zwrotu jest właściwie polską fuzją słów „walking” i „plotkowanie”, bo samo „plotting” w języku angielskim znaczy tyle co knuć, snuć intrygi, a w pozytywnym wymiarze – ustalać, planować, co niewiele ma wspólnego z naszym – polskim rozumieniem tego zwrotu. Zresztą wielu instruktorów nie lubi tego określenia z zupełnie innego powodu niż przez wzgląd na jego semantyczną wątpliwość, bo chociaż zajęcia istotnie są okazją do pogaduszek, to chodzi jednak o nauczenie się konkretnej techniki, a co za tym idzie, dbałość o nasze zdrowie i to zadanie nie powinno schodzić na dalszy plan.
Nie zdarzyło wam się kiedyś uczestniczyć w zajęciach nordic walking i odczuć zawód, bo instruktor nie poświęcił wam dość czasu? Często wrażenie to powoduje, czasem nie do końca uświadomione wymaganie, żeby instruktor prowadził z nami w czasie zajęć niezobowiązującą pogawędkę, najlepiej jak najdłuższą. Tymczasem ma on za zadanie animować też całą grupę, poprawiać technikę chodzenia poszczególnych osób, a przy tym wszystkim nadążyć za osobami wybijającymi do przodu w iście sportowym stylu – których technikę marszu też można przecież jeszcze poprawić. W takim przypadku trudno spełnić wymagania całej grupy.
Nie chodzi tu oczywiście o instruktorskie narzekanie, ale uświadomienie sobie jak rozwarstwioną dziedziną jest nordic. „Plottingerzy” też pragną uczestniczyć w zawodach, a wyczynowcy – w lokalnych zajęciach, grunt to jakoś się pogodzić i nauczyć koegzystować, bo bez rekreacyjnych początków nie byłoby sportu, a bez sportu nie byłoby zawodów.
Dla tych natomiast, którzy pragną podejść do sprawy nieco bardziej świadomie i naukowo, przydatne okazać się mogą nie tylko prywatne marsze, zajęcia i zawody, ale też prowadzone od czasu do czasu konferencje dotyczące nordicu, jak „Nordic walking – Sport – Turystyka w badaniach naukowych” na AWiS w Gdańsku w 2013 czy tegoroczna „Nordic walking w teorii i w praktyce w Bydgoszczy” na UKW. Niech teoretycy też mają coś dla siebie!
Wybrane dla Ciebie
Promowane Imprezy
-
Wilkowo
11 maj
-
Obliwice
25 maj
-
Krępa Kaszubska
8 cze
-
Obliwice
31 sie