Bungy-Pump, rewolucja w kijach czy peryferia nordicu? Test chodzezkijami.pl
Gdy kilka tygodni temu PFNW zapowiedziała zmiany w regulaminach swoich imprez i utworzenie specjalnej kategorii dla chodziarzy używających Bungy-Pump, o tym sprzęcie zrobiło się głośno w Polsce. Wcześniej już „grupka ciekawskich dusz z High Coast w Szwecji” (cytat z oficjalnej strony internetowej) wpadła na pomysł stworzenia kijów z wbudowaną amortyzacją, po czym stały się one stosunkowo popularne po skandynawskiej stronie Bałtyku. Od niedawna u nas Bungy-Pump zaczęło pojawiać się na konferencjach sportowych i w rękach niektórych chodzących osób. To jest najlepszy czas, aby przyjrzeć się tej nowince z bliska.
Zanim po raz pierwszy skontaktowałem się z International Outdoor Activities Institiute, w celu zdobycia modeli Bungy-Pump do testów, specjalnie broniłem się przed kontaktem z tym sprzętem, chciałem bowiem mieć okazję, aby w spokoju złapać te kije w ręce i móc sprawdzić je w terenie. Wiedziałem mniej więcej o co chodzi, ale szczegółowe informacje zacząłem zdobywać dopiero po otwarciu kartonu z trzema modelami Bungy-Pump, co pozwoliło mi na doświadczenie obiektywnego i niczym niezakłóconego pierwszego wrażenia.
IOAI oferuje trzy modele amortyzowanych kijów Bungy-Pump o oporze 4 kg (Slimline), 6 kg (Energy) i 10 kg (Power). Idea chodzenia z tymi kijami polega na marszu nordic walking z dodatkowym wciśnięciem (20 cm) wydłużonego kija w podłoże. Kije powinny być dostosowane do indywidualnego wzrostu, odpowiednio ustawiony kij powinien sięgać do pachy chodzącego.
Gdy miałem już przed sobą te trzy modele, od razu moją uwagę przykuły kije Power. Były po prostu największe. Bungy-Pump generalnie przywołują na myśl kije trekkingowe, ze względu na swoją masywność i kształt rękojeści (tylko Slimline się wyróżniały). Power przy tym wyglądają jak największe sylwestrowe petardy, zresztą takie skojarzenie nasuwa nawet ich oprawa graficzna.
W porównaniu do zwykłych kijów do nordic walking, nawet najmniejszy model Slimline jest mniej więcej dwa razy grubszy, im większy opór, tym obwód się zwiększa, nie ma w tym nic dziwnego, gdyż sprężyna i „tłok” potrzebują więcej miejsca. Za wielkością idzie też waga, która w tym momencie nie ma specjalnie znaczenia, gdyż, i tu zauważamy pierwszą poważną różnicę pomiędzy kijami do nw i Bungy-Pump, ten sprzęt służy do wzmożonego treningu, nie do ułatwienia marszu i sprawienia, że możemy iść „dalej i szybciej”, o czym jeszcze napiszę.
Dwa z trzech modeli zawierają rękojeść trekkingową z grzybkiem u nasady, do niej przyczepia się paskami pasek lub rękawiczkę. Teleskop wygląda dość solidnie, lecz ma delikatne luzy, które jednak nie sprawiają, że kij nie jest stabilny. Zastanawiające jest, czy te luzy nie wyrobią się bardziej po dłuższym czasie (te testy trwały tylko dwa tygodnie). Górna część kija jest aluminiowa w przypadku modelu Slimline, w dwóch pozostałych jest zrobiona z Kopolimeru ABS, dolne części to zawsze aluminium.
Dół kija jest dwuczęściowy, jedna z nich chowa się na 20 cm w głąb kija, druga służy do regulacji wysokości (tu nawet dwumetrowi chodziarze nie powinni mieć problemu z dostosowaniem sprzętu pod siebie) i jest w całości wyjmowalna. Mechanizm regulacyjny jest banalnie prosty i skuteczny, na szczycie regulowanej części znajduje się śruba z plastikową nakładką, która przy przekręcaniu blokuje kij.
Wolframowe groty są ścięte niemalże na płasko, widnieje na nich tylko gwiazdka ułatwiająca przyczepność. Jest to rozwiązanie o tyle wygodne, że tego typu końcówki dobrze się sprawdzają na różnych nawierzchniach i nie tępią się tak szybko jak kolce. Nad grotami znajduje się w pełni odkręcany talerzyk, który ma zapobiegać przed zapadaniem się kijów w np. piasek. Ruchomość tego elementu jest zupełnie zbędna, gdyż, tak jak już wspominałem, waga nie ma tu nic do rzeczy, a same krążki w niczym nie przeszkadzają.
Do całego zestawu producent dodaje kauczukowe nakładki, które miło zaskakują. Nic bowiem nie wskazuje na to, że mogłyby się one dobrze trzymać kostki i nawierzchni asfaltowej, a tu niespodzianka, nie ślizgają się nawet przy dużym kącie nachylenia, nie są przy tym specjalnie profilowane. Zdecydowanie to najlepsze nakładki z jakimi miałem okazję chodzić.
Po uważnym obejrzeniu kijów, zabrałem się za przeglądanie materiałów związanych z tym sprzętem, który wciąż dla mnie sprawiał wrażenie bardziej urządzenia fitness z telezakupów Mango niż poważnego narzędzia treningowego. Zresztą moje podejrzenia potwierdził filmik promocyjny ze strony Bungy-Pump, gdzie pewna pani najpierw zgrabnie chodzi z tymi kijami, nie wyciąga przy tym ręki za biodro, po czym zaczyna kombinować z techniką i używać do odepchnięcia się dwóch rąk na raz (typowo narciarsko) lub zmieniać częstotliwość ruchów rękami, biegać i tak dalej. Potem pokazywała ćwiczenia, gdzie np. w kuckach, trzymając kij na jego końcach w wyprostowanych rękach wciskała teleskop i się kręciła. Bardzo zabawny moment, chociażby dla którego warto obejrzeć ten film. Podstawowa różnica pomiędzy wspomnianymi dziwnymi urządzeniami do ćwiczeń a Bungy-Pump jest taka, że dziwne urządzenia służą nam za zamkniętymi drzwiami domu, a z Bungy-Pump wychodzimy na ulicę, pozostańmy zatem przy używaniu tych kijów do chodzenia i nie narażajmy się na śmieszność.
Większym zmartwieniem jest jednak stan badań, który odnosi się tylko do faktu, że Bungy-Pump poprawia spalanie, wydolność tlenową itd., nawet nie wiadomo, do którego modelu te statystyki się odnoszą. Ewidentnie brakuje tu informacji o bezpieczeństwie sprzętu. Poleca go jakaś szwedzka fizjoterapeutka (nawet nie lekarz), która dla mnie osobiście nie jest żadnym autorytetem. Interesujący jest przede wszystkim wpływ regularnego chodzenia z tymi kijami na kondycję łokci, gdyż wciskanie „opornych” kijów w podłoże znacznie obciąża stawy. Pojawiały się głosy że Bungy-Pump są nawet bezpieczniejsze od zwykłych kijów, gdyż amortyzują uderzenia, ale co z przeciążeniem? Pewnie na odpowiedź będzie trzeba trochę zaczekać.
Teren
Przyszła pora na próby terenowe. Z tymi kijami chodzi się jak ze zwykłymi, należy tylko podnieść trochę wyżej ręce, aby ustawić dobrze końcówki na ziemi, a następnie naturalnym ruchem ile się da wciskać kije.
Szybko okazało się, że, wbrew temu co widać na filmiku, z Bungy-Pump da się bez problemu wyprowadzać ręce za biodro.
Power i Energy
Zacząłem od chodzenia z kijami Power, gdyż doszedłem do wniosku, że 10 kg da mi wyciągnąć szybkie i odpowiednie wnioski na temat wpływu tego sprzętu na pracę mięśni. Już po kilku krokach, gdy przezwyciężyłem wrażenie, że chodzi się jakoś dziwnie i inaczej, przywykłem do nowego typu marszu i okazało się, że jest on całkiem przyjemny, o ile ktoś lubi ćwiczenia siłowe. Wystarczyło 500 metrów, abym poczuł, że wysiłek jest naprawdę spory, wręcz zbyt intensywny. Nie wiem, kto jest potencjalnym adresatem kijów Power, ale na pewno musi być to kawał chłopa. Osobiście za pierwszym razem kwadrans marszu mi w zupełności wystarczył, później wiele się nie zmieniło, ale dało mi to pewien obraz idei Bungy-Pump. Przede wszystkim do dodatkowej pracy została zagoniona obręcz barkowa, tricepsy, mięśnie pleców na wysokości lędźwi, po jakimś czasie zacząłem również czuć intensywną pracę głęboko w udach. Daje to poczucie pełnego fizycznie treningu, po którym wychodzimy autentycznie zmęczeni, a nie tylko zmachani. Miłym doświadczeniem było to, że te kije chodzą gładko, cicho i płynnie, a do tego, gdy dociska się je do końca, nie wydają prawie żadnego dźwięku, nic tam nie stuka i nas nie rozprasza. Kauczukowe stópki świetnie trzymają się nawierzchni, a groty swobodnie radzą sobie na nieutwardzonym podłożu.
Gdy przerzuciłem się na kije Energy (6 kg oporu), dopiero byłem w stanie dostrzec prawdziwe możliwości tego sprzętu. Dzięki mniejszemu oporowi trening może być wydłużony i nie sprawia takiego problemu, co pozwala na skupienie się na czymkolwiek innym niż wciskanie kija. Tutaj po dłuższym marszu okazało się, że nie tylko plecy pracują intensywniej, ale też reszta core czyli mięśnie brzucha całej długości i szerokości. Udałem się więc w trudniejszy teren leśny, w którym było dużo więcej korzeni. Co ważne, Bungy-Pump nie rezonują, nie wpadają w wibracje i nie odskakują od podłoża. Są tak skonstruowane, że nie przeszkadzają w treningu.
Oba modele mają jeden mankament, są to neoprenowe rękojeści w stylu tych trekkingowych, które oprócz grzybka na szczycie mają też wybrzuszenie, aby równo układać palce.
Problem jest w tym, że podczas chodu nordicowego i wypchnięcia ręki za biodro, ten kij łapie się niżej niż chciałby producent, przez co zgrubienie tylko przeszkadza i nachodzi na palec wskazujący, sprawiając, że marsz staje się niewygodny. Poza tym, kije powinno się czasem puszczać, a przy ponownej próbie złapania nie sposób idealnie trafić palcami w to samo miejsce. Te rękojeści niestety stworzone są do ciągłego ich trzymania.
Od dystrybutora otrzymałem również nowe rękawiczki do kijów (od niedawna w sprzedaży, dowód na to, że praca nad ulepszeniami trwa) i paski, które wcześniej były jedyną dostępną opcją.
Na paski szkoda tu miejsca, luzują się, są niewygodne i nie nadają się do prawidłowego marszu. Rękawiczki za to wyglądają dość klasycznie i są znośne. Niestety ich wykonanie mogłoby być lepsze. Wewnętrzny szew (przy pasku łączącym z kijem) jest dość gruby i może powodować obtarcia, sam skończyłem z małym pęcherzem, a rękawiczka przy nacisku przekrzywia się i delikatnie nachodzi na kciuk, przez co mięsień przy kciuku szybko zaczyna boleć. Do tego pewnie da się przyzwyczaić, lecz nie ukrywam, że złe rękawiczki zniechęcają.
Slimline
Ten model (opór 4 kg) jest wykonany trochę inaczej. Od razu rzuca się w oczy inna, korkowa rękojeść (nordicowa i to z dość dobrze działającym wypięciem!).
Jest tutaj również inna rękawiczka, najprawdopodobniej starszy model (mniej efektowny, ale za to wygodniejszy). Wydaje się, że tylko Slimline od początku miały prezentować się i działać jak kije do nordicu, tylko że z teleskopem. Nawet na pierwszy rzut oka, ze względu na rozmiary wyglądają naturalnie. Rękojeść jest miła w dotyku, wypięcie przydatne i wygodne. Nie wiem, czemu modele Bungy-Pump tak się różnią, ale ten zdecydowanie jest najlepszy. Dla mnie tylko opór 4 kg jest zdecydowanie za mały, przez co nie czuję wzmożonego wysiłku. Pamiętajmy jednak, że jest to sprawa indywidualna, a ten model wyjątkowo „damski” (w sensie delikatny i stworzony dla regularnych kobiet – nie siłaczek). Slimline również nie sprężynuje, nie wygina się i sprawia wrażenie wytrzymałego.
Podsumowanie
Każdy sportowiec wie, że aby osiągać sukcesy należy budować wytrzymałość, szybkość i siłę. W nordicu wytrzymałość zbudujemy przez wielokilometrowe marsze, szybkość najlepiej przez bieganie, a siłę przez Bungy-Pump. Jest to bowiem doskonałe dopełnienie treningu, które jednak nie jest w stanie zastąpić zwykłego chodzenia z kijami. Nordic walking bowiem został stworzony by równomiernie rozkładać obciążenie i energię na całe ciało. Dzięki kijom ma nam się chodzić łatwiej (dlatego są świetne w rehabilitacji), poprawniej, szybciej i dalej. Przy tym pracuje 90 % mięśni i, w skrócie, poprawia się praca naszego organizmu. Nordic walking nie ma przy tym praktycznie żadnych przeciwwskazań. Bungy-Pump natomiast jest dla ludzi zdrowych i trenujących, a nie chodzących czysto rekreacyjnie. Te kije nie mają ułatwiać, lecz utrudniać chodzenie, czyli zmuszać mięśnie do bardziej intensywnej pracy, przy czym mocniej angażują zwłaszcza górną część ciała. Takie chodzenie nie nadaje nam pędu, nie przekazuje większej energii w kierunku marszu wypychając chodzącego do przodu, lecz wykorzystuje ją na wciśnięcie teleskopu. Dlatego śmieszne i typowo marketingowe jest wprowadzanie Bungy-Pump na zawody nordicowe, ponieważ te kije są narzędziem treningowym, drogą, nie celem. A nawet jeśli, to jak klasyfikować takich zawodników? Wedle wieku, czy oporu kijów? Pozostaje też kwestia wciskania teleskopów do końca, jak sprawdzić, czy ktoś wciska czy tylko udaje, by uzyskać lepszy wynik? W świetle tych faktów zabawne wydają się słowa Prezesa PFNW – Olgierda Bojke: „Bungy–Pump w moim przekonaniu jest bardziej nordic walking niż klasyczny nordic walking”. Nie jest.
Bungy-Pump to świetne narzędzie uzupełniające chodzenie z kijami. Wyrabia nawyk intensywnego angażowania rąk przy chodzeniu, przy tym, gdy ktoś się zmęczy, pozwala na nie wciskanie sprężyn do końca, z dłuższymi kijami da się chodzić normalnie i przy tym odpoczywać.
Osobiście jestem w stanie polecić ten sprzęt każdemu, kto poważniej myśli o swoich treningach i chce poprawiać swoje wyniki. Śmiało można powiedzieć, że tego brakowało na rynku nordicowym.
International Outdoor Activities Institiute polecam za to w dalszym ciągu pracować nad rozwojem sprzętu, zwłaszcza wyższych modeli.
Odsłon: 1907
Wybrane dla Ciebie
Promowane Imprezy
-
Wilkowo
11 maj
-
Obliwice
25 maj
-
Krępa Kaszubska
8 cze
-
Obliwice
31 sie